Paulina Haratyk, Quentin Tarantino w Białymstoku. Analiza Fikcyjnych pulpetów Wojciecha Koronkiewicza
Film zainspirowany, a właściwie niemalże dosłownie przenoszący Pulp Fiction Quentina Tarantino w realia Białegostoku końcówki XX wieku, w jeszcze nieokrzepłą potranformacyjną rzeczywistość. Fikcyjne pulpety można potraktować jako rodzaj postmodernistycznego zawłaszczenia, czy też uznać za found footage – film stworzony z innych filmów, odnoszący się do świata mass mediów oraz jego motywów, schematów i klisz. Prosty pomysł, od którego rozpoczęła się praca, wręcz rodzaj kinofilskiego żartu, w toku realizacji zyskał dodatkowe, istotne znaczenia, stając się błyskotliwą opowieścią o konkretnym miejscu i czasie. A także o trwałości mitu Ameryki, podsycanego w tamtym okresie za pośrednictwem zjawiska wideomanii – masowej konsumpcji przez Polaków amerykańskich produkcji klasy B i C, dostępnych na kasetach wideo.
Fikcyjne pulpety są przekładem Pulp Fiction na język i realia zrozumiałe dla polskiego widza lat 90-tych. Migocące światłem ulice Kalifornii zostały zastąpione przez zaśnieżone blokowiska, wypełnione takimi samymi budynkami oraz pustymi boiskami. Zamiast cadillacami, bohaterowie przemieszczają się po nich trzęsącymi się autobusami. A amerykańskie dinnery zostały odegrane przez bary mleczne:
- Poproszę pulpety.
- Przepraszam przed chwileczką się skończyły. Czy mogą być w zastępstwie paszteciki z ryżem, z mięsem, naleśniczki z serem? To co, z serem, tak? I ze śmietanką? Pani Marysiu, nałoży pani.